poniedziałek, 20 lutego 2017

45. Louis ~ część VII

Biegnąc w stronę łazienki przyszło mi na myśl, że jeśli Rachel będzie mnie szukać, a na pewno będzie to tam spojrzy najpierw. Nie mogłam wybrać dobrej kryjówki jednak pewna szara tabliczka rozwiązała ten problem. Pchnęłam jedną z części drzwi i weszłam do dużego pomieszczenia, którego podłoga pokryta była zieloną wykładziną. Przy każdej ze ścian stały na stolikach komputery, a obok nich wygodne fotele. Środkową część zajmowały wysokie regały, które tworzyły "korytarze" pomiędzy nimi. Nie trudno zgadnąć, że pomieszczenie jest biblioteką. Czyli miejscem nie odwiedzanym przez Rachel i jak na razie bezpiecznym dla mnie. Weszłam w "korytarz regałów" i szukałam miejsca gdzie mogłabym w spokoju posiedzieć i popłakać. Po kilku minutach znalazłam świetne miejsce. Była to przestrzeń za dwoma regałami, które były ustawione blisko siebie na tyle, że mogłam tam wejść i na tyle, że nie byłam widoczna z zewnątrz. Dla braku podejrzeń wzięłam do ręki pierwszą lepszą książkę i usiadłam w rogu podkurczając nogi. Na kolanach rozłożyłam książkę i zaczęłam płakać. Nagle przerwał mi dźwięk dzwonka, informujący że należy wrócić na lekcje. Nie miałam najmniejszej ochoty wracać do sali, gdzie czekał na mnie Louis oraz mój przyszły zabójca i jej mafia. Dobrze było mi tutaj, w samotności.
-(TI)? Co tu robisz? Czemu płaczesz?- usłyszałam miły głos naszej bibliotekarki Evie. Po chwili stała przede mną w całej okazałości.
- To przez książkę, wzruszyłam się. - powiedziałam wymuszając uśmiech aby uwiarygodnić moje słowa.
-Wątpię żeby ktokolwiek płakał nad książką do fizyki. - zaśmiała się, a ja szybko spojrzałam na okładkę. Podręcznik do fizyki. Klasa pierwsza liceum. Wspominałam już, że jestem idiotką?
-Chodź, zaparzę nam herbaty i porozmawiamy. - powiedziała i podała mi ręce. Złapałam za jej dłonie i dzięki jej pomocy wstałam. Odłożyłam podręcznik na półkę i w ciszy ruszyłam za 37-letnią kobietą.
-Z kim masz teraz lekcje? - zapytała kiedy dotarłyśmy do specjalnego pokoju dla niej.
-Z panem Clarkson'em.
-Współczuję. Okropny z niego typ. - zaśmiała się i wzięła w dłonie jakąś kartkę. - Za chwilkę wracam. - powiedziała i wskazała dłonią na krzesło. Usiadłam, a Evie wyszła. Mimo tego, że ściany pomieszczenia miały zimne kolory, to dodane przez bibliotekarkę dekoracje dodawały ciepła.
-Zwolniłam cię u pana Clarkson'a. Powiedziałam, że pomagasz mi układać książki na półkach i takie tam. Jakby ktoś nie wierzył, na drzwiach zawiesiłam kartę, że biblioteka zamknięta. - powiedziała i napełniła czajnik wodą, po czym ustawiła równo na podstawce i włączyła. -Co się stało? Widzę, że coś jest nie tak. - mówiła spokojnie. Evie była jedną z najcieplejszych osób w szkole. Zawsze była gotowa wysłuchać i pomóc uczniom, kiedy mieli problemy. Każdy ją lubił.
-Rachel się stała. - powiedziałam smutno i spuściłam wzrok na złączone dłonie. Kobieta westchnęła i mruknęła pod nosem coś w stylu ,,Cholerna małolata".

Było kilka minut po 15. Uczniowie już dawno skończyli swoje lekcje. W salach byli tylko nieliczni, którzy brali udział w zajęciach dodatkowych lub po prostu byli w kozie. Moje zwolnienie z jednej lekcji przeciągnęło się na trzy, przez co mogłam wracać teraz do domu. Wyszłam ze szkoły i poprawiłam szalik goszczący na mojej szyi. Nienawidzę jak jest zimno. Pociągnęłam nosem i poprawiłam torbę na ramieniu. Szłam przed siebie, obejmując się ramionami. Że też musiałam ubrać cienką kurtkę. Nagle poczułam silne szarpnięcie i moja głowa mocno uderzyła o ścianę szkoły.
-Witam - usłyszałam ten piskliwy głos, a wydarzenia sprzed kilku tygodni powróciły. - Nie myśl, że cię dzisiaj nie widziałam. Nawet nie próbuj się do niego przystawiać. Louis. Jest. Mój. - wymawiała każde kolejne słowo z coraz większym jadem. - Nie myśl nawet, że się tobą zainteresuje. Jestem tą lepszą. Byłam. Jestem. I będę. - mówiła szarpiąc za moje włosy. Jak tak dalej pójdzie to będę musiała kupić sobie perukę. -Jeśli masz zamiar przyjść na bal to radzę zrezygnować. No chyba, że wolisz żebym ci pomogła. - powiedziała z uśmiechem mordercy. - Chyba wybrałaś drugą opcję. - powiedziała, a ja poczułam ostre uderzenie w brzuch. Zgięłam się w pół i zjechałam po ścianie. Ból rozszedł się po całym ciele. Nagle poczułam kolejne uderzenie tym razem w łydki przez co upadłam na kolana. Oczy zasłoniła lekka mgła, a głowa zaczęła pulsować.
-Patrz na mnie! - krzyknęła i pociągnęła za moje włosy, przez co zaszklone oczy utkwiłam na jej twarzy pokrytej toną makijażu. Jej oczy nie wyrażały żadnego współczucia, a jedynie nienawiść i złość. - Louis będzie mój albo nikogo! - rzuciła głosem pełnym jadu i splunęła na moją twarz. - Piękne kolorowe wzory na przyszły bal. - powiedziała z szyderczym uśmiechem, po czym kopnęła mnie nogą i szybko odeszła. Gdy tylko zniknęła za ścianą poliki pokryła rzeka łez, a ciało upadło na brudny chodnik. Nie sądziłam, że dziewczyna może tak mocno uderzyć. Ból sparaliżował całe moje ciało, a skutki objawiły się nieustającym bólem głowy. Po kilku minutach podniosłam się i trzymając za głowę usiadłam pod ścianą. Z torby wyciągnęłam wodę i zaczęłam szukać nieodłącznego opakowania. Kiedy powoli traciłam nadzieję pod opakowaniem chusteczek znalazłam małe pudełeczko z tabletkami przeciwbólowymi. Po otworzeniu go, okazało się, że została tylko jedna. Szybko włożyłam pigułkę do ust i popiłam wodą. Przymknęłam oczy i tak oczekiwałam na moment zmniejszenia bólu.


-Przyjdź za raz na obiad. - powiedziała mama kiedy przekraczałam próg mojego pokoju. Zamknęłam drzwi, odrzuciłam torbę na bok i upadłam na łóżko. Wreszcie w bezpiecznym miejscu. Jakby w ramionach Louis'a nie było bezpiecznie.... Przytuliłam się do ukochanej poduszki i przymknęłam oczy. Jak dobrze, że miałam tą tabletkę. Inaczej nie doszłabym do domu. Podniosłam się z łóżka i podeszłam do szafy w celu przebrania brudnych od dzisiejszych doświadczeń ubrań. Otworzyłam drzwi szafy lecz zastałam tam tylko trzy pary spodni, jakieś getry, cienki sweterki na guziki i koszulkę do połowy brzucha. Ja się pytam, gdzie jest reszta ubrań? Nie wrzucałam ich do prania ani nie wynosiłam na strych, więc co jest?
- Mamo! - krzyknęłam wychodząc na korytarz. - Gdzie moje koszulki i bluzy? - zapytałam przerywając jej mieszanie makaronu.
- Robiłam dzisiaj duże pranie i chciałam je przeprać żeby ładnie pachniały. Zostawiłam ci sweterek i koszulkę, więc powinno być dobrze. - powiedziała i wróciła do gotowania. Fuknęłam pod nosem i wróciłam do siebie.  Z pewnością te ubrania wystarczyłyby ale zważając na to, że na pewno mam brzuch pokryty silnikami wszytko będzie widać, a nie chcę martwić tym rodziców. I tak mają dużo zmartwień na głowie. Nie widząc innego wyjścia wyjęłam koszulkę, sweterek i czarne getry. Zdjęłam brudne ubrania i doznałam szoku. Cały brzuch pokrywały większe bądź mniejsze ślady nienawiści i złości Rachel. Nie chcę myśleć jak będę wyglądać gdy siniaki przybiorą zielono - żółty kolor. Wtedy na pewno rodzice coś zauważą.
-(TI) chodź na obiad! - usłyszałam głos mamy i zaczęłam jak najbardziej naciągać sweterek na brzuch. Wtedy zdałam sobie sprawy z tego, że ma on guziczki. Szybko zaczęłam je zapinać. Jednak co mi po guziczkach jeśli jest ich tylko 4 i ułożenie materiału nie zakrywa brzucha? Dalczego ja muszę mieć takiego pecha? Zdecydowałam się rozpiąć materiał z nadzieją, że mój sekret nie zostanie odkryty. Weszłam do kuchni i szybko stanęłam przy blacie aby mama nie zauważył śladów.
- W czym ci pomóc?
- Zanieś proszę sok na stół. - powiedziała z uśmiechem odrywając się od doprawiania posiłku. Umiejętnie wzięłam do rąk dzbanek i zaniosłam na stół. Już miałam usiąść gdy zabrzmiał dzwonek do drzwi.
- Otworzę. - powiedziałam i ruszyłam do holu. To pewnie tata znowu zapomniał kluczy. Pociągnęłam za klamkę i na widok stojącej przede mną osoby zamarłam.
- Cześć. Przyniosłem ci notatki i chciałem porozmawiać. Wybiegłaś tak nagle ze stołówki. - Louis. Stał przede mną ubrany w koszulkę z krótkim rękawem dzięki czemu mogłam podziwiać niedawno odkryte przeze mnie tatuaże pokrywające jego ramiona i tors. Moją uwagę przykuły jego oczy. Smutne oczy. Jakby radosne iskierki błękitnych oczu nagle uciekły. Albo zostały w domu...
- Louis skąd masz mój adres? - zapytałam gdyż było to pierwsze co nasunęło mi się na język.
- Powiedzmy, że pan Clarkson mnie lubi. - powiedział wesoło, a jego wzrok z mojej twarzy przeszedł na brzuch. Teraz zauważyłam, że część sweterka zawinęła się wokół klamki. Ze zdenerwowaniem zaczęłam odplątywać materiał. On nie może tego widzieć...
- (TI) co to jest? - zapytał z przerażeniem - Kto ci to zrobił? - wyciągnął rękę w moją stronę, a ja zrobiłam krok w tył. Co, mam mu powiedzieć, że to efekt złości Rachel?



**********************************
Hej

Jak część? Do końca imaginu pozostało około trzech. Przynajmniej tyle mam w planach, ale może coś jeszcze dodam. Pamiętajcie o komentarzach nie tylko tutaj ale i pod innymi postami. Komentarz ma wielką siłę i daje wielką motywację :)

5 komentarzy = kolejna część 

LiwiaLila

8 komentarzy:

  1. Wredna Rachel, jak ja jej nienawidzę! A tak poza tym świetny imagin <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam tą historię :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny imagin :* Tą Rachel to okropna zołza

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudo :* Nie mogę się doczekać kolejnej części :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham ten imagin :* Nie mogę się doczekać kolejnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. O matko, jak ja to uwielbiam <3

    OdpowiedzUsuń