sobota, 24 grudnia 2016

48. Świąteczny imagin z Louis'em


CZYTASZ = KOMENTUJESZ
KOMENTARZ= MOTYWACJA DLA NAS


- Jak mogłaś?!
- O co ci chodzi?
- Zdradziłaś mnie!
- Co?! Nie zrobiłam tego!
- Oczywiście, że tak. Widziałem jak się przymilałaś do tego całego Mike'a!
- Co ty pieprzysz?! Mike to mój kolega z pracy, on ma narzeczoną idioto! Nie zdradziłam cię!
- Sorry baby, ale wiem swoje. Wiem, że mnie zdradziłaś. I wiem też, że to najlepszy moment na powiedzenie sobie forever goodbye ! Nie zamierzam być w związku z dziwką! - krzyknął, a duża, masywna dłoń odbiła czerwony ślad na moim policzku. Złapałam się za bolącą część twarzy i spojrzałam na chłopaka. Gdyby mój wzrok mógł zabijać, leżałby już martwy.
- Nie zdradziłam cię w odróżnieniu do twojej osoby. Myślisz, że nie wiem? Sofie, Samantha, Rachel, Monica, Caroline, Susan, Angelika. Mam wyliczać dalej?! - krzyczałam. Nie zdziwię się jeżeli odbiorę telefon od sąsiadów z zapytaniem co się tutaj dzieje.
- Nie odwracając kota ogonem. Ja jestem facetem, a ty na zawsze będziesz dziwką. Nara - powiedział z głosem pełnym jadu i wyszedł trzaskając drzwiami. Po moich policzkach spłynęły łzy. Podeszłam do drzwi i je uchyliłam. Odjeżdżał z podjazdu swoim najnowszym modelem BMW kiedy ja jeździłam starym Volvo. Zawsze powtarzał, że kobiety nie powinny dostawać prawa jazdy. Nigdy nie mogłam prowadzić jego samochodu. Ale go kochałam. Nigdy nie był taki, jak inni mężczyźni. Oni byli troskliwie, kochający, opiekuńczy. A on był oschły, władczy i egoistyczny. Ale go kochałam. Zdradził mnie tyle razy, że nie dało by się tego zliczyć na wszystkich palcach ludzkich kończyn. Mimo to kochałam go. I to był błąd. Pokochałam niewłaściwego. Uderzyłam pięścią w drzwi i zjechałam po ich wewnętrznej części. Nie oszczędzałam łez. Bo po co?


Nie wiem ile tak przesiedziałam. Minutę, pięć, trzydzieści, godzinę, a może dwie. Nie było to dla mnie ważne. Tak samo jak ślad na policzku. Przetarłam dłońmi mokre poliki i z trudem podniosłam się z podłogi. Szurając stopami po panelach udało mi się dojść do kuchni. Z szafki wyciągnęłam szklankę i napełniłam ją wodą. Kto by pomyślał, że woda może dać takie ukojenie i spokój. Ze szklanką w dłoni usiadłam przy wysepce kuchennej. Mój wzrok przykuł mały kalendarz stojący na mikrofalówce. 24 grudnia.
 Jutro uroczyste wieczerzę z rodziną i przyjaciółmi, a ja rozstałam się z chłopakiem. Mama gdzieś na polskim cmentarzu, a tata. Cholera wie gdzie. Karaiby, Dubaj, Madryt, Nowy Jork. Nie wiem i nie chce wiedzieć. Ja nie mam ojca. Nie miałam, nie mam i nie będę mieć. Przyjaciółka w Szkocji z rodziną. Chciała żebym pojechała z nią. Nie przystałam na propozycję, wtedy miałam spędzić święta z nim. A teraz ? Teraz jest wielkie nic. Sama pośród czterech ścian. To będą moje pierwsze święta w tym domu. Miał być naszym domem. Ale nie, zawsze muszę mieć pod górkę. Boże, co ja ci takiego zrobiłam?
Pod wpływem emocji rozpłakałam się ponownie i rzuciłam szklanką, która rozpadła się na małe kawałki. Jestem taka bezsilna. To wszystko przez jedną osobę. Jeden wybór. Jedno zwykłe tak. A jednak niezwykłe, skoro śmiało zmienić życie pewnej 20-latki.


Pozbierałam szkło z kafelek. Nieudolnie, gdyż pokaleczyłam sobie dłonie. Ale po co mają być piękne, zadbane? Nikt ich nie będzie podziwiał, nikt ich nie będzie dotykał, nikt ich nie będzie całował. Będą służyły jedynie do wykonywania codziennych czynności i wycierania spływających po policzkach łez.
Mimo mojego stwierdzenia, przeraziłam się ilością krwi, której nie mogłam zatamować. Pobiegłam do łazienki, gdzie ostatecznie zmuszona byłam oprzeć rany. Z zabandażowaną dłonią wyszłam z łazienki i rzuciłam się na wielkie łóżko w nasze, to znaczy mojej sypialni. Ignorując dzwoniący telefon schowałam głowę pod poduszki gdzie znalazłam ukojenie i sen.


Promienie wpadające do pokoju skutecznie mnie obudził. Podniosłam się do półleżącej pozycji i przetarłam oczy. Ziewnęłam i odważyłam się spojrzeć na przeklęty przedmiot, zwany potocznie komórką. Odblokowałam ekran. 0 wiadomości. Nic dziwnego. Spojrzałam na zegarek. 7:10, spać.....
Przymknęłam oczy i zasnęłam. Obudziłam się dwie godziny później. Leniwie wyszłam z łóżka i lekko potykając się o swoje nogi doszłam do łazienki. Zdjęłam ubrania i wrzuciłam je do kosza na pranie, po czym wskoczyłam pod prysznic. Letnia woda i zapach lawendowego płynu skutecznie mnie obudziły. Umyta, wyszłam z kabiny i stojąc na białym dywaniku okryłam się ręcznikiem. Odwróciłam się o 180 stopni i ujrzałam swoje odbicie w lustrze. Patrzyłam na swoje odbicie jak na kogoś całkiem innego. Przyglądałam się swoim ruchom odbijanym w szkle, chcąc doszukać się różnicy w obrazie w lustrze. Kogo ja reprezentuje? Nikogo, a raczej dziewczynę której nic w życiu nie wychodzi. Przymknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich wdechów. Wyszłam z łazienki i udałam się do sypialni. Z komody wyjęłam kąplet białej bielizny, który szybko okrył moje ciało. Następnie podeszłam do dużej szafy. Moje ubrania były jeszcze poukładane po jednej stronie mebla. Drugą zajmowały jego rzeczy.
Z najwyższej półki zdjęłam biały top oraz czarne rurki, a z wieszaka zdjęłam kremowy sweterek. Ubrałam się i postanowiłam zrobić delikatny makijaż.
Włosy spięłam w koka i udałam się do kuchni. Otworzyłam lodówkę i jedyne co ujrzałam to kawałek sera żółtego i puste opakowanie po jogurcie. Super! Zdenerwowana pobiegłam do sypialni. Zabrałam telefon i portfel po czym ubrałam ukochane trapery i kurtkę. Szyję opatuliłam szalikiem i po zgarnięciu kluczy z komody wyszłam z domu. Wpadłam do sterego Volvo i ruszyłam w stronę centrum. Mam nadzieję, że coś będzie otwarte. Pojechałam pod niewielką galerię i zaparkowałam jak najbliżej wejścia. Szybko znalazłam się w budynku i w jednej chwili tego pożałowałam. Otaczały mnie szczęśliwe rodziny i staruszkowie szukający brakujących elementów upominków, zabiegana młodzież i zakochane pary. Było ich mnóstwo, na każdym kroku, w każdym sklepie. A do tego z głośników leciała świąteczna muzyka, która dobijała mnie dzisiaj. Próbując nie zwracać na to uwagi szybko udałam się w stronę Tesco znajdującego się w podziemiu galerii. Zgarnęłam koszyk i wpadłam w wir zakupów. Przechodząc obok działu kosmetycznego, w pewnej chwili chciałam sięgnąć po wodę po goleniu. Jednak szybko dotarło do mnie, że nie mam jej dla kogo kupować. Nie ukrywam, po policzku spłynęła mi pojedyncza łza. Dzień przed świętami, jak on mógł?! Jeszcze wmawiał mi zdradę. Skurwiel nie człowiek. W ciągu 10 minut nadrobiłam stracony na wspominki czas i po chwili stałam w długiej kolejce do kas. Akurat stałam za dwójką młodych ludzi. Wysoki szatyn obejmował w talii nie wiele niższą od niego blondynkę i szeptał jej coś do ucha, czym wywoływał u niej śmiech. I pomyśleć, że mogliśmy to być my. Po policzku po raz kolejny spłynęła mi łza.


-Jak ja wytrzymałam w tym sklepie?- Zastanawiałam się układając zakupione produkty w kuchni. Spojrzałam na zegarek w telefonie. 13:40 25 grudnia. Zajebiście, nawet zegar mnie dobija. Z racji długiego pobytu w sklepie nie jadłam śniadania, a mocno zgłodniałam postanowiłam przygotować obiad. I tak nie jem wieczerzy, więc to niczemu nie przeszkadza.
Do gotującej się w garnku wody wrzuciłam makaron, a w osobnym garnku przygotowałam sos serowy.  Po kilku minutach mój skromny obiadek był gotowy. Podeszłam do szafki i wyciągnęłam dwa talerze. Na cholerę dwa?! Dalej o nim pamiętasz- odzywał się ten okropny głos w mojej głowie. Szybko schowałam naczynie, a drugie napełniłam ulubionym daniem. Zabrałam talerz i usiadłam na kanapie , uprzednio włączając telewizor. Kevin, Kevin, Last minute, Kevin, Jack Frost, Kevin. Ja pierdziele, nic normalnego! Są święta idiotko. Jakbym zapomniała. Włączyłam urządzenie i ze smętną miną dokończyłam posiłek.


Było kilka minut po 20. Siedziałam w sypialni i spoglądałam w niebo przez okno. Pierwsza gwiazdka. I pomyśleć, że wczoraj wspomnienie o niej dawało mi radość. Okryłam się mocniej kocem i oparłam głowę o ścianę. W domach naprzeciwko paliły się światła na parterach, a przed domami stało dużo samochodów. Same budynki były bardzo ozdobione. My mieliśmy to robić dzisiaj rano. Niestety sprawy nie potoczyły się pomyślnie, w konsekwencji czego wygląd mojego domu może sprawiać wrażenie, że mieszka tu osoba niewierząca. Wręcz przeciwnie. Mieszka tu ktoś wierzący, lecz bardzo skrzywdzony przed drugiego człowieka. Przymknęłam oczy i pozwoliłam łzą swobodnie spływać po policzkach, by następnie moczyć koc.

Nie mogąc dłużej wytrzymać założyłam szybko trapery i kurtkę po czym wyszłam z domu. Moim celem było nic innego jak park. Na dworze było już ciemno, a źródłami światła były pojedyncze latarnie, światła sklepowych wystawach i blaski pochodzące z okien domów. Okryłam się mocniej szalem i pociągnęłam kilka razy. Tylko nie płacz. Weszłam właśnie do parku. Z naprzeciwka szła trzyosobowa rodzina. Rodzice z synkiem. Wszyscy radośni śpiewali "Merry Christmas Everyone". Dziękuję, ale się nie przyda. Roześmiani minęli mnie i podążyli w stronę bramy parku. Ja ze spuszczoną głową udałam się w głąb terenu. Miałam właśnie jeden z domów, który sąsiadował z parkiem. W oknie na parterze można było zobaczyć ludzi, składających się życzenia i śpiewających kolędy. Usiadłam na ławce i po prostu się złamałam. Pierwsze święta spędzonej samotnie, jeszcze wczoraj miałam plany na dzisiejszy dzień. A teraz? Teraz chciałabym umrzeć.

Siedziałam w parku i zamiast radować się i śpiewać Silent Night śpiewałam Give me love.



Give a little time to me or burn this out
We'll play hide and seek to turn this around
And all I want is the tase that your lips allow 
My, my, my, my oh give me love
My, my, my, my oh give me love
My, my, my, my oh give me love


Nie kontrolowałam już łez spływających po policzkach. Zapewne w połączeniu z kosmetykami wyglądałam teraz jak potwór. To pewne. Ale i tak nikt mnie nie zobaczy. Pociągnęłam nogi pod brodę i objęłam je rękoma, a głowę ułożyłam na nich aby było mi choć trochę wygodnie.

-Przepraszam - zadrżałam pod wpływem nieznajomego głosu. Uniosłam głowę do góry i ujrzałam wysokiego bruneta z włosami ułożonymi w nieładzie ubranego w dopasowany płaszcz. Musiał kosztować fortunę. Muszę dodać, że był nieziemsko przystojny. Chłopak, nie płaszcz.
-Tak? - odezwałam się po chwili.
- Wybacz, że będę ciekawski. Ale co tu robisz sama w święta? - zapytał siadając obok mnie. Boże jaki on ma profil.
- Siedzę. A ty?
- Byłem w sklepie dokupić soku. Ale dlaczego nie jesteś w domu z rodziną?
- Nie mam rodziny. Moja mama nie żyje, ojciec gdzieś szlaja się po świecie a wczoraj rzucił mnie chłopak. - powiedziałam na jednym wdechu. O Boże, powiedziałam mu to i pewnie będzie chciał mi pomóc. - Muszę iść. - rzuciłam szybko i wstałam z ławki. Coś jednak pociągnęło mnie ponownie na ławkę.
- Proszę nie idź. Jestem Louis. Chodź, spędzisz wieczór z moją rodziną. Będą bardzo szczęśliwi. - zaskoczył mnie. Jego niebieskie tęczówki przenikały do mojego serca powoli je roztapiając.
- (TI). Louis ja nie mogę. Wybacz.
- Proszę - wręcz błagał. I co ja mam zrobić?
- Jesteś pewny, że twoi rodzice nie będą mieć nic przeciwko nieproszonemu gościowi?
- Ucieszą się. Chodź. Opowiem ci o nich po drodze. - powiedział z szeroki uśmiechem i pomógł mi wstać z ławki. Kiedy stanęłam obok niego chłopak wydawał się jeszcze większy. Sięgałam mu ledwo do ramienia. Louis posłał mi szczery i szeroki uśmiech po czym chwycił delikatnie za dłoń i nie zapominając o zakupionym przedmiocie ruszył w stronę parkingu.


- Jesteś pewien, że twoi rodzice się zgodzą? Nie chcę być problemem. - mówiłam, próbując wywiązać się z krępującej sytuacji. Bo jak inaczej można nazwać to, że właśnie miałam spędzić świąteczny wieczór z poznanym godzinę temu chłopakiem i jego rodzinom.
- Jestem tego pewny. Z resztą napisałem im już sms'a. Nie mogą się doczekać, więc nie zaprzątają sobie tym swojej pięknej główki. - powiedział rozbawiony i pocałował mnie w czoło. Lousi popchnął drzwi do przodu i wpuścił mnie do środka jako pierwszą. Już po wyglądzie holu i unoszącego się zapachu wiedziałam, że to dom w którym żyje bardzo zgrana, szczęśliwa i patrząc na zdjęcia - duża rodzina. Święta w takim towarzystwie na pewno są cudowne. Z resztą, sama nie wiem jak wyglądają naprawdę takie święta, sama spędziłam takie tylko kilka razy w ciągu 20 lat. Zdjęłam obuwie oraz kurtkę i podałam Louis'owi, który zawiesił ją na wieszaku.
- Tutaj kochanie. - szepnął do mojego ucha, delikatnie go przy tym muskając i wskazując dłonią na ciemną futrynę w białej ścianie. Gest Lou mnie zszokował ale i zaskoczył. Miło zaskoczył. Znamy się dopiero od godziny, ale czuję jakbym znała go od lat. A dodatkowo jest cholernie przystojny. Dziewczyno jeszcze 60 minut temu byłaś załamana. A teraz co?
A teraz jest Lou...

Weszliśmy do jadalni połączonej z kuchnią. Przy dużym stole siedziała uśmiechnięta kobieta a obok niej mężczyzna. Pozostałe miejsca były zajęte przez dziewczyny w różnym wieku.
- Mamo, tato, moje niewdzięczne siostry - zaczął, czym wywołał oburzenie wśród dziewcząt. Dużo ma tych sióstr - To jest (TI).
- Dobry wieczór. Przepraszam, za moją obecność ale Louis się uparł i nie chciał mnie zostawić. - powiedziałam, a stojący u mego boku chłopak wypiął dumnie pierś i uśmiechał się szeroko.
- Witaj skarbie. Nie przepraszaj, dla nas to przyjemność, że będziesz tutaj z nami zwłaszcza, że miałaś spędzić święta samotnie - mówiła uśmiechnięta brunetka, jego mama. Spojrzałam pytająco na chłopaka, ale ten przyłożył palec do ust przekazując mi żebym o nic nie pytała go. - Jestem Johannah a to mój mąż Da
- Mów mi Dan - przerwał jej mężczyzna, za co został oskarżony wzrokiem przez małżonkę, czym wywołała śmiech wśród dwóch identycznych dziewczynek. Bliźniaczki ? Jak oni je rozróżniają?
- Więc wracając do poprzedniej myśli. To jest Dan i proszę mów nam po imieniu. - uśmiechnęła się - Bardzo cieszymy się, że nami jesteś. Siadaj obok Louis'a. - mówiła szybko z ciągłym uśmiechem na twarzy. Chyba naprawdę cieszyła się z mojej obecności. Nagle przerwał jej "kaszel" najstarszej, jak mi się wydaje z dziewcząt.
- Na śmierć zapomniałam. Kochana , to nasze córki. Po kolei, Lottie, Félicité i gwiazdki naszej rodzinki Daisy i Phoebe. - dokończyła wskazując na każdą z córek. Louis mówił mi, że nie są to córki jego mamy i Dan'a, ale byłego partnera jego mamy.
Uśmiechnięta usiadłam z Lou przy stole i od razu zostałam zaatakowana przez jego siostry, które konieczne chciały wiedzieć co takiego zrobiłam, że moje włosy są takie długie i gęste, czy to jakim cudem mam tak idealnie pomalowane paznokcie.

- Jeszcze raz bardzo ci dziękuję. - mówiłam stojąc w holu przed Lou.
- To ja dziękuję tobie. - mówił poprawiając mój szalik. - Spotkamy się jeszcze kiedyś?
- A dałeś mi swój numer?
- To raczej dziewczyna powinna dać numer chłopakowi.
- Jestem oryginalna. - powiedziałam z uśmiechem i chwyciłam w dłoń jego telefon. Szybko napisałam swój numer i oddałam mu iPhone.
- Przyjdziesz do nas jutro? - zapytał tuląc mnie do siebie.
- Nie chcę nadużywać waszej gościnności. - mówiłam z uśmiechem.
- Przepraszam kochani, że przerywamy ale chciałam cię zaprosić na jutro na obiad i kolację do nas. Dziewczynki cię pokochały. - mówiła do mnie radośnie Johannah. - chyba nie tylko one. - dokończyła spoglądając na szczerzącego się syna. Zaśmiałam się cicho, po czym podziękowałam za zaproszenie i chciałam już wychodzić. - Odwiozę cię. - krzyknął Lousi zarzucając na siebie kurtkę i łapiąc rzucone przez rodzicielkę kluczyki wyszedł ze mną z domu.

Dwa tygodnie później 


- Lou ja jeszcze raz bardzo dziękuję. Gdyby nie to byłby to najgorsze święta ma świecie. - powiedziałam z uśmiechem.
- No nie wiem. Kevin zgubił się w Nowym Jorku. - zaśmiałam się. Ach ten Lou. Mój wzrok utkwił na jego malinowych ustach. Ciekawe jak smakują?
- Muszę iść. - zaczęłam otwierać drzwi, gdy Louis przyciągnął mnie do siebie.
- (TI) ja wiem, znamy się dwa tygodnie ale.... sama mówiłaś, że jesteś oryginalna więc mam pytanie. Zostałabyś moją dziewczyną? - zapytał nerwowo bawiąc się palcami. O mój Boże!
- Lou - zaczęłam przez co chłopak uniósł głowę a ja szybko wpiłam się w jego usta, kładąc dłonie na jego rozgrzanych policzkach. Nasze usta były jak dwa puzzle brakującej układanki. Razem tworzyły całość. Kiedy zaczęło brakować nam powietrza niechętnie odsunęliśmy się od siebie.
- Tak głuptasie. Zostanę twoją dziewczyną. - powiedziałam chichocząc. Lou nie mogąc powstrzymać się rzucił się na mnie z przytulasem. Uśmiechnięta opuściłam pojazd i podeszłam do szyby od strony Lou. Zapukałam w szkło.
- Przyjdę. Do jutra. - rzuciłam i pocałowałam go krótko po czym ruszyłam do drzwi swojego domu. Przekraczając próg odwróciłam się w stronę samochodu stojącego przy chodniku i pomachałam chłopakowi. Zamknęłam drzwi i zdjęłam obuwie i kurtkę oraz szalik. Nie mając na nic siły udałam się do swojej sypialni. Rzuciłam się na łóżko i wtuliłam w poduszkę. Jeszcze dwa tygodnie temu byłam wrakiem człowieka, a teraz jestem szczęśliwą dziewczyną z cudownym chłopakiem u boku. Najwyraźniej mój były nie był tym jedynym. Może i był jedynym, ale jedynym który mnie skrzywdził. Teraz jest Lou. Louis z którym planuje spędzić przyszłość. I każde święta.




*****************************
Dzisiaj 24 grudnia. Z tejże okazji ja i Zuza chciałybyśmy złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia, dużo zdrowia, szczęścia, spełnienia marzeń, świąt spędzonych w rodzinnym gronie, dużo śniegu i imaginów. Nie można zapomnieć o marchewkach. Tak więc wszystkiego najlepszego i Merry Christmas Everyone!



LiwiaLila

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz