Wybiła godzina 14:00 równoznaczna z zakończeniem zajęć lekcyjnych na dzisiejszy dzień. Popołudnie miałam spędzić u Louis'a, dlatego zadzwoniłam do mamy aby powiadomić ją o moich planach. Następnie udałam się do opustoszałej już szatni. Założyłam szybko kurtkę i po założeniu plecaka ruszyłam w stronę wyjścia. Pociągnęłam za ciężkie drzwi w wyniku czego uderzyła we mnie fala zimnego powietrza.
Jeszcze niedawno padał deszcz...
Louis prosił bym zaczęła na niego w szkole, gdyż on musiał załatwić jeszcze jakieś sprawy związane z przeniesieniem do naszej placówki, lecz to może długo trwać a ja nie chcę siedzieć sama ma korytarzu i być obrzucana ciągłymi wyzwiskami. Tutaj, na boisku nikt nie zwraca na mnie uwagi. Jakby mnie tu w ogóle nie było.
Usiadła na ławce pod zadaszeniem przy wyjściu z budynku i czekałam na mojego przyjaciela? Mogę go tak nazwać? Sama nie wiem.
Tak w ogóle kim jest przyjaciel? Prawdziwy przyjaciel...
- (TI)! - wybudził mnie krzyk - Miałaś czekać w środku. Wiesz jak jest zimno. - mówił przejęty chłopak zakładając na moją głowę czapkę beanie.
- Spokojnie. Nic się nie stało. Poza tym tutaj czuję się pewniej.
- Mama już na nas czeka. Chodź. - wziął ode mnie plecak i pomógł dojść na parking. Podeszliśmy do dużego szarego samochodu obok którego stała niższa od Louis'a, uśmiechnięta kobieta.
- Cześć mamo - powiedział chłopak i ucałował kobietę w policzek. - To moja przyjaciółka (TI). - powiedział wskazując na mnie.
- Dzień dobry. Bardzo miło mi panią poznać. (TI). - powiedziałam wyciągając do niej rękę, którą ta szybko uścisnęła.
- Witaj (TI). Mi również miło cię poznać. I nie mów mi na pani. Johannah. - odpowiedziała równie z uśmiechem. Już ją lubię. - Dobra dzieciaki, wskakujcie bo zimno. - rzuciła pocierając dłońmi i wsiadła za kierownicę. Louis pomógł mi wsiąść i sam zajął miejsce obok mnie.
- Lou, skarbie. Nie będę mogła zostać z wami w domu. Muszę jechać z dziewczynkami do dentysty i o 17:30 mam odebrać Lottie z zajęć, więc nie jestem pewna kiedy wrócę. Może zrobię jakieś zakupy? - zamyśliła się - W każdym razie herbatę potrafisz zrobić, soki i słodycze w szafce nad opiekaczem. Aha! I w lodówce zostawiłam wam przyszności więc odgrzej i zjedzcie sobie. - mówiła spoglądając co jakiś czas w lusterko pozwalające zobaczyć jej syna. Louis siedział że skrzywioną miną.
- Mamo, nie mam 10 lat.
- Ale czasem tak się zachowujesz. - przygasiła go na tyle, że chłopak nie odezwał się do końca podróży, w odróżnieniu do mnie i jego mamy, które rozmawiałyśmy jak najęte. Po około 20 minutach samochód zaparkował na podjeździe, a Louis wysiadł po czym pomogł mi. Pożegnałam się z mamą chłopaka i wyprostowałam się jednocześnie podpierając o ramię Lou. Johannah sprawnie wyjechała z podjazdu i włączyła się do ruchu. Odwróciłam głowę w stronę domu i zamarłam. Stałam przed dużym białym budynkiem, z ciemnym dachem otoczonym białym płotem. Pod oknami na parterze znajdowały się piękne kwiaty, a po lewej stronie domu rosło wielkie drzewo. Wszystko sprawiało wrażenie domu wyciągniętego prosto z marzeń i licznych snów.
- Podoba się? - usłyszałam ten męski, lecz jeszcze trochę chłopięcy głos.
- Jest piękny.
- Chodź, zobaczysz jak jest w środku. - powiedział i poprowadził mnie w stronę drzwi. Z kieszeni wyciągnął klucze z brelokiem przedstawiającym mikorofon, który szybko umieścił w zamku. Przekręcił w lewą stronę, a drzwi ustąpiły. Pchnął je do przodu, ustępując mi miejsca. Po przekroczeniu progu zaniemówiłam. To nie jest zwykły dom. To bez wątpienia willa. Biały korytarz z wielkim lustrem i białą komodą był pierwszym pomieszczenie. Naprzeciwko drzwi znajdowały się schody prowadzące na piętro. Z pomocą Louis'a zdjęłam kurtkę i obuwie, i udaliśmy się do salonu połączonego z jadalnią. Utrzymany był on w szaro-białej kolorystyce, co bardzo mi odpowiadało. Następnie podeszliśmy do dużego stołu, skąd było widać nowocześnie urządzoną kuchnię. Nic w tym domu nie mogło się równać z pomieszczeniami mojego malutkiego, wymagającego remontu domostwem.
Chłopak posadził mnie przy stole i podszedł do kuchennej części.
- Czego się napijesz? Sok, kawa, herbata, woda, kakao - wymieniał szperając po szafkach.
- Jeśli można, herbatę.
Louis zabrał się za przygotowanie napoju, jednocześnie wyciągając coś z lodówki i przygotowując to do spożycia na ciepło. Siedziałam podziwiając jego płynne ruchy. Świetnie sprawdzał się w tej dziedzinie. Zaśmiałam się kiedy próbował żąglować kostkami cukru. Uświadomiłam sobie ponownie, że po raz kolejny śmieję się w jego towarzystwie.
Co on ze mną robi...
- Bon appetit - powiedział z dziwnym akcentem stawiając przede mną talerz naleśników pokrytych czekoladą i bananem.
Ile to ma kalorii! Nie mogę tego zjeść!
- Lou - powiedziałam cicho gdy chłopak zajął miejsce naprzeciwko mnie.
- Tak?
- Ja wiem, że twoja mama się napracowała i to musi być przepyszne, ale ja nie mogę tego zjeść. Przepraszam. - spóściłam głowę w dół.
- Co jest myszko? Dlaczego nie chcesz jeść? Nie lubisz tego? Zrobię ci coś innego. - mówił wstając. Szybko przytrzymałam go za dłoń i ruchem ręki kazałam ponownie usiąść.
- Uwielbiam je
- To dlaczego nie chcesz jeść? - przerwał mi, a ja nie potrafiłam mu odpowiedzieć. - Jesteś anorektyczką. - stwierdził po chwili.
- Nie, Louis
- W takim razie będziesz. Zobacz jaką jesteś chuda. Ale powiedz mi dlaczego? Dlaczego to robisz? - pytał ze łzami w oczach, a ja poczułam się winna temu. Płakał, przeze mnie.
- Louis proszę
- Dlaczego?!- przerwał mi krzykiem tak donośnym, że sama się przeraziłam i lekko skuliłam na krześle. - Przepraszam (TI), nie powinienem. Ale powiedz mi dlaczego to robisz. - mówił łapiąc mnie za dłoń i całując jej wierzch. Taki drobny gest, a sprawia, że czuję się taka wyjątkowa.
Zależy mu na mnie?
- Nie chcesz tego wiedzieć. - odparłam wyrywając dłoń z jego objęcia.
- Chcę - kucnął przede mną i oparł dłonie o moje kolana. Przeczesałam dłonią włosy i zaczęłam opowiadać wszytko od początku, co jakiś czas dławiąc się łzami wywołanymi przez okropne wspomnienia.
To był pierwszy raz kiedy otworzyłam się tak bardzo przed kimś spoza grona rodziców i siostry. Chociaż nawet i oni nie wiedzą o wszystkim. Kiedy skończyłam opowiadać zauważyłam tonę zużytych chusteczek na stole i mokre ślady na policzkach Louis'a.
- Boże, ile ty przeszłaś. Moje biedactwo - powiedział i objął mnie. Ułożyłam głowę w zagłębieniu jego szyi. Męskie perfumy.
Uwielbiam ten zapach...
Chłopak wzmocnił uścisk i pocałował mnie kilka razy w głowę. Pierwszy raz poczułam się dla kogoś ważna. To niezwykłe uczucie. Chciałbym aby towarzyszyło mi ono do końca moich dni.
Po chwili Lou odsunął się ode mnie i przetarł moje mokre policzki po czym złożył buziaka na czole.
- Może skusisz się na jogurt? - zapytał z nadzieją. - Truskawkowy. - dodał.
- Truskawkowy? - zapytałam aby się upewnić czy dobrze usłyszałam. Chłopak skinął głową, a na moje usta wkradł się wielki uśmiech. Louis popędził do lodówki i przyniósł mi dwa duże jogurty truskawkowe oraz łyżeczkę.
- Ale oni tak nie mogą. - mówił kiedy wytłumaczyłam mu dlaczego nie możemy się ze sobą zadawać w szkole.
- Najgorsze jest to, że mogą. - odpowiedziałam cicho, po czym kolejna łyżeczka jogurtu wylądowała w moich ustach.
- Ubrudziłaś się. - powiedział Louis chichocząc.
- Gdzie?
- Tu - odpowiedział i przetarł kciukiem koncik ust.
- Dziękuję - odpowiedziałam i wróciłam do jedzenia jogurtu. Kto by pomyślał, że w jego towarzystwie jedzenie staje się przyjemne, a złe wspomnia odchodzą.
LiwiaLila