poniedziałek, 17 października 2016

45. Louis ~ część II

Dzisiaj po śniadaniu miałam zrobione ostatnie badanie. Jeśli wyniki będą dobre to wyjdę jutro ze szpitala. Ale na chwilę obecną nie pozostało mi nic innego jak ponowne gapienie się w sufit. Czuję, że zaczyna być to moim hobby. I tak do obiadu. Szpitalne jedzenie nie należy do najlepszych, więc nie trudno się domyślić, że nic nie zjadłam. Mimo, że wiem, że te posiłki są zdrowe to i tak ich nie tknę. Nie wyglądają apetycznie, pozatym mogę przybrać na wadze i co wtedy?
- Hej. - z zamyślenia wybudził mnie głos Louis'a.
- Cześć. - odparłam z uśmiechem zarezerwowanym jedynie dla mojej rodziny. Dlaczego się ujawniłeś?
- Jak się dzisiaj czujesz?
- Nawet dobrze. Co tam masz? - zapytałam wskazując na reklamówkę w jego dłoni.
- Kupiłem ci trochę owoców. Potrzebujesz witamin.
- Dziękuję. Ale wiesz, że nie trzeba było - powiedziałam uświadamiając sobie, że był to jakiś przejaw troski, skierowany w moją stronę nie od rodziców czy (ITS).
- To nic wielkiego. Teraz musisz wracać do formy. A to na pewno pomoże. - dokończył siadając na krześle. - Wiesz już kiedy wychodzisz?
- Wszystko zależy od badań. Ale jeśli będzie okey, to już jutro. - odparłam smutno. Smutno? Dlaczego?
- Mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy. - powiedział lecz nie otrzymał żadnej odpowiedzi z mojej strony. - Chodzisz jeszcze do szkoły?
- Tak. Do ostatniej klasy liceum. A ty?
- Też. - odparł z uśmiechem. - Przeprowadziłem się tutaj kilka dni temu i od poniedziałku zaczynam naukę w liceum przy East Road. - nie wierzę!
- Też tam chodzę. - i po cholerę mu to mówiłaś!
- Świetnie! Już kogoś znam. - zareagował bardzo wesoło. Szkoda, że ta radość zniknie przy pierwszym wspólnym spotkaniu na szkolnym korytarzu. Bogacze będą chcieli go przeciągnąć na swoją stronę. Pasuje do nich. Nie powinnam mu robić nadziei na naszą przyjaźń. Nie chcę, żeby został obiektem kpin jak ja.
- Cudownie - wyszeptałam. Chyba nie słyszał gdyż akurat był zajęty stukaniem w ekran telefonu. iPhone. Mówiłam, że idealnie do nich pasuje.
- Może w coś zagramy bo się zanudzisz na śmierć. - ciekawy pomysł Louis'ie.
- Z moim stanem nie zagramy w wiele gier. - zauważyłam wskazując na usztywnioną rękę.
- Coś się wymyśli. - rzucił i zamilkł - Dobra wiem. Ale to wiąże się z jedzeniem. - powiedział puszczając mi oczko. Tylko nie jedzenie! - Podobno nic dzisiaj nie tknęłaś od śniadania. - pielęgniarki!
- Ale ja się nie zga
- Cicho! Gra polega na tym , że na zmianę mówimy coś czego nigdy w życiu nie zrobiliśmy. Jeśli druga osoba to zrobiła to je kawałek owoca. - powiedział wyciągając z siatki jabłka, pomarańcze i banany. Z szafki wyjął nóż i talerz, i szybko przygotował owoce.
- Zaczynaj. - rzucił w moją stronę odwracając się przodem do mnie.
- Okey. Więc, nigdy nie jadłam ciasta marchewkowego.
- Co?! - krzyknął wyraźnie zaskoczony. - Naprawdę nigdy?
- Nigdy.
- Następnym razem przyniosę ci. Musisz go spróbować. To moje ulubione ciasto. W ogóle lubię marchewki. I paski. Ponad wszystko paski... - i tak oto rozpoczął się wywód Louis'a odnośnie jego upodobań.


******

- Na pewno wszytko wzięłaś? - pytała po raz setny mama.
- Tak. - odparłam ściskając w dłoni białą kartkę złożoną na cztery części.
- To idziemy. - powiedziała i pomogła mi przesiąść się na wózek. Zabrała do ręki torbę i wyjechała ze mną na korytarz. Dojechałyśmy do windy gdzie czekał na nas tata. Powitał mnie z uśmiechem i przejął torbę od mamy. Wcisnęłam z radością guzik przywołujący windę i po chwili byliśmy już na parterze. Radość i nadmierna energia Louis'a chyba udzieliły w mi się w jednej milionowej części swoich całości.
Przejeżdżając obok recepcji poprosiłam mamę aby się zatrzymała. Pomogła mi podjechać bliżej siedzącej za biurkiem recepcjonistki.
- Przepraszam, zna pani Louis'a? Tego wolontariusza.
- Oczywiście. Przemiły chłopak. - odparła z radością w głosie starsza kobieta.
- Mogłaby mu to pani przekazać gdy przyjdzie?
- Naturalnie. A od kogo?
- Od (TI). Dziękuję. - odparłam i mama ponownie zaczęła pchać wózek. Wyjechałyśmy na parking gdzie uderzyła we mnie fala zimna. Październik. Zimno. Podjechałyśmy pod nasz samochód i z pomocą taty usiadłam wygodnie w starym modelu Audi. Stare, niezawodne autko. Obok mnie spoczęła moja torba i kule, które będą mi towarzyszyć. Początkowo miałam cały czas siedzieć w domu, jednak lekarz stwierdził, że ręka nie jest w najgorszym stanie. Zdjęli mi usztywnienie ale zamiast tego założyli mi ortezę. Wyglądam teraz jak jaki superbohater. Poprawiłam się wygodnie na fotelu a rodzice zajęli miejsca z przodu, po czym tata ruszył. Jechaliśmy przez kilkanaście minut głównymi ulicami Londynu, po czym wjechaliśmy w biedniejszą dzielnice miasta. Zatrzymaliśmy się przed lekko zniszczonym murowanym domem. Naszym domem. Mimo iż nie był nowoczesny, a jego wyposażenie pozostawiało wiele do życzenia, było to moje ukochanej miejsce. To tutaj czuję się najbezpieczniej. To tutaj jest źródło naszej rodzinnej miłości.
Tata pomógł mi wyjść z samochodu. Dzięki kulom udało mi się dojść do domu, a następnie do mojego pokoju. Moja sypialnia nie była duża. Był to mały pokój o żółtych ścianach, z dwoma oknami przysłoniętymi jasnymi zasłonami. Pod oknem stało łóżko a naprzeciwko niego biurko i szafa. Nic specjalnego, jednak wystarczało mi to w 100 procentach. Usiadłam na łóżku i zastanawiałam się czy Louis przyszedł już do szpitala. Nie wiedziałam, że dzisiaj mnie wypisują więc postanowiłam napisać chłopakowi kilka słów na koniec. Podałam tam też numer mojego telefonu. W razie czego. Gdyby zobaczył moją komórkę pewnie by się głośno roześmiał.
Mimo wczesnej godziny byłam zmęczona. Chodzenie o kulach i to z ręką w ortezie męczy. Położyłam się wygodnie na łóżku i zamknęłam oczy.

******

Weekend minął mi bardzo miło. Odwiedziła mnie moja ciocia Arlin. Najbardziej kolorowa i zabawna osoba z całej naszej rodziny. Dzięki niej zapomniałam trochę o tym, że muszę iść z tym czymś na nodze i ręce do szkoły. W niedzielę wróciła do domu moja siostra (ITS). Przyjechała wprawdzie jedynie po rzeczy i jeszcze tego samego dnia pojechała znowu do babci. Od kiedy dziadek zmarł, babcia zaczęła mieć problemy zdrowotne. Na szczęście teraz wszytko wychodzi na prostą.
Jak to mówią wszytko co dobre szybko się kończy. Tak więc i weekend się skończył, a w jego konsekwencji nadszedł nowy tydzień i znienawidzony przeze mnie poniedziałek. Z resztą nienawidzę każdego dnia, który muszę spędzić w szkole.
Obudziłam się około 6:05. Zazwyczaj wstawałam później ale teraz, ze względu na mój stan wszystkie czynności zajmują mi dwa razy więcej czasu. Przeciągnęłam się na łóżku i podniosłam do pocyzji siedzącej. Przetarłam oczy i ziewnęłam. Błagam, dajcie mi jeszcze pospać! 
Wyszłam z łóżka i z pomocą kul podeszłam do szafy. I co ja mam ubrać? Głupi gips. Po dłuższym czasie wybrałam czarne getry, białą koszulkę i czarny sweterek z długim rękawem. Zabrałam czystą bieliznę i udałam się do łazienki. Umyłam się i przebrałam, a następnie udałam się do kuchni skąd dochodziły niebiańskie zapachy.
- Cześć. Co tak ładnie pachnie? - zapytałam siadając przy stole.
- Witaj skarbie. Omlet z warzywami i szynką. - powiedziała mama podając mi talerz ze smakowicie wyglądającym daniem. Zabrałam się za jedzenie. Jaka ja będę przez to gruba! 
- Tato poszedł się ubrać i zaraz pojedziemy do szkoły. - powiedziała mama stawiając przede mną kubek z herbatą.
- Okey - mruknęłam cicho i zanurzyłam usta w gorącej cieczy.
Po kilku minutach do kuchni przyszedł tata. Usiadł przy stole i jak codziennie przeprowadził rozmowę z mamą odnośnie planów na dzisiejszy dzień. Ubogie, jak codziennie. Po śniadaniu z pomocą mamy ubrałam kurtkę i buta po czym wyszliśmy do samochodu. Tata przyniósł z domu mój plecak i położył na siedzeniu obok mnie. Rodzice zajęli miejsca z przodu i ruszyliśmy.

******

Było kilka minut po dzwonku. Szłam razem z mamą pustym korytarzem w stronę sali nr 8. Ciekawe czy Louis rzeczywiście będzie chodził do mojej szkoły. Z jednej strony byłoby świetnie, w końcu miałbym z kim porozmawiać. A z drugiej, wyższa sfera. Na pewno przeciągnęliby Louis'a na swoją stronę. Ale on do nich pasuje. Cholera!
Tysiąc myśli na minutę zalewających moją głowę sprawiło, że szybko znalazłam się pod salą. Mama zapukała i otworzyła drzwi. Wpuściła mnie do środka, po czym weszła i stanęła obok mnie. Oczy całej klasy skierowały się na moją osobę. Zacznie się. Ty kaleko! Niezdara! Jakiś facet się wkurzył, że nie chciałeś się z nim przespać i połamał ci nogi! Byłam na to przygotowana.
Mama podeszła do mojej nauczycielki hiszpańskiego i zaczęła z nią rozmawiać. Pewnie wytłumaczyła moją sytuację. Po chwili nauczycielka obdarzyła mnie spojrzeniem pełnym współczucia i pomogła usiąść w ławce. Mama słabo się do mnie uśmiechnąła i po krótkich przeprosinach, za zakłócanie lekcji wyszła z klasy. Pani profesor podeszła do tablicy i kontynuowała tłumaczenie różnych zadań. Rozglądnęłam się po klasie. Nigdzie nie zobaczyłam Louis'a. Jeśli się nie pomylił z nazwą ulicy, to może rzeczywiście jest w mojej klasie, ale teraz ma lekcję niemieckiego. Ale jak można się tego języka? Jak dla mnie jest trudny. Bardzo. Dlatego wybrałam hiszpański, z którego umiem 5 tematów do przodu. Nie mam przyjaciół, więc ich brak zastępuje mi nauka.
Lekcja dobiegła końca. Nauczycielka poprosiła uczniów aby pomogli mi z plecakiem. Nikt nie przejął się jej słowami. Wszyscy wyszli. Pani profesor podeszła do mnie i pomogła dojść pod salę 36, gdzie mieliśmy mieć lekcje literatury. Usiadłam na ławce kładąc obok siebie plecak. Jeszcze raz podziękowałam nauczycielce i odprowadziłam ją wzrokiem do sekretariatu.
- (TI)? - usłyszałam po prawej stronie. Odwróciłam głowę i ujrzałam Louis'a we własnej osobie. Chłopak szeroko się uśmiechnął i podszedł do mnie, po czym delikatnie mnie objął.
 - Już myślałem, że jednak nie będziemy chodzić do tej samej szkoły i klasy.
- Ja też. Ale jak widzisz to się nie sprawdziło. Chodzisz na niemiecki?
- Tak. A ty pewnie na hiszpański.
- Zgadza się.
- To wyjaśnia twoją nieobecność. - zaśmiał się a ja odruchowo wraz z nim. Ej, co jest? Co ten chłopak robi ze mną? Sprawia , że się uśmiechasz idiotko.  
Nagle kontem oka zauważyłam moje główne dręczycielki idące w naszą stronę.
- Louis, odejdź stąd. Udawaj, że z kimś rozmawiasz czy coś takiego. - powiedziałam praktycznie na jednym wdechu.
- (TI) co się dzieje? - zapytał zdezorientowany.
- Wszytko jest okey. Po prostu się odsuń. - powiedziałam i zmierzyłam chłopaka odpowiednim wzrokiem. Louis odszedł kawałek ode mnie i oparł się o ścianę. Otworzył trzymany w dłoni podręcznik do literatury i zaczął "czytać". Kontem oka przyglądał mi się.
- Witamy naszą kalekę. - rzuciła z szyderczym uśmiechem Rachel i stanęła naprzeciwko mnie. Chwilę później po obu jej stronach stanęły jej przyjaciółeczki od siedmiu boleści. Swoim ustawieniem uniemożliwiły mi jaką kolwiek drogę ucieczki. I one dobrze o tym wiedział.
- Od zawsze byłaś łamagą, ale do takie stopnia? Co nie dałaś się wyruchać w burdelu? - zapytała śmiejąc się. Dołączyły do niej jej przyjaciółki, a w moich oczach pojawiły się łzy.
- Pożałujesz, że się urodziłaś. - wyszeptała mi do ucha i rozbawiona weszła do otwartej przez dyżurnego klasy. Ze łzami wstałam i ruszyłam do pomieszczenia. Będąc już w progu, poczułam silne uderzenie w plecy i upadłam na ziemię. Akurat na rękę w ortezie. Świetnie! Podniosłam głowę do góry i ujrzałam Zack'a. Brata Rachel. Że śmiechem przybili sobie piątki i zajęli ławki rzucając mi spojrzenie pełne wyższości.
- (TI) co to było? - usłyszałam nad sobą ten dźwięczny głos. Louis...



----------------------------
Hej

Jak druga część?
Tak w ogóle ostatnio przeczytałam, że partnerka Liam'a - Cheryl Fernandez-Versini jest w ciąży! Myślcie, że to prawda? Waszym zdaniem Liam będzie dobrym ojcem ?


LiwiaLila

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz